Krzyż na Giewoncie
Na Giewoncie krzyż
wciąż stoi ,
nagi choć w żelaznej
zbroi.
Ilekroć na niego
spojrzę,
zaraz niebo w górze
dojrzę.
Serce w górę się
podnosi
i o zmiłowanie prosi.
Na tym Krzyżu zmarł
Zbawiciel,
Nasz Bóg Zbawca,
Odkupiciel.
Ten Krzyż jest znakiem
Miłości,
o tym wiedzą ludzie
prości.
Cóż warta miłość bez
krzyża,
która do miłości
zbliża.
Całe życie go zrzucałem
i na niego oburzałem.
Po kawałku ucinałem,
jakby on był moim
ciałem,
które z nim na dobre
rosło,
w końcu serce się z nim
zrosło.
Ilem razy go oglądał,
on w serce moje
spoglądał.
I podnosił ducha w
górę,
jakby chciał
przewiercić chmurę,
by zrobić dziurę do
nieba,
bo tak widać było
trzeba,
żebym z krzyżem się
pogodził,
a nie w niego szydził,
godził,
w Tego, co wycierpiał
tyle,
przed Nim czoło swoje
chylę.
Codziennie mnie witasz
z rana,
jak ta moja serca rana.
Ty tam z góry, ja tu w
dole,
patrzysz na ludzkie
niedole.
I co z tego, że cię
widzę,
jak z Twojej Miłości
szydzę.
Mało tego, Ciebie
wstydzę
i cierpienia nienawidzę.
Do dzisiaj się z nim
nie godzę,
choć wciąż spotykam w
drodze,
mimo to, obok
przechodzę,
a spod Giewontu pochodzę.
Nim na dobre świat
obaczył,
on w łonie mnie już
naznaczył.
W ciele wyrył znak Twej
Męki,
bym doświadczał Twej
udręki.
Ilem razy ciebie
skracał,
jak od ognia się odwracał.
Tyś stawał się coraz
większy,
za to w Miłości
piękniejszy.
Kto chce jednak krzyż
swój znosić,
nie buntować się i
prosić,
Tego co tak na nim
cierpiał,
by za to Zbawcę
uwielbiał.
Krzyżu, co skazujesz
Drogę,
na którą wejść wciąż
nie mogę.
Niech twe żelazne
ramiona,
przygarną nim człowiek
skona
i przytulą po ojcowsku,
życie, co wisi na
włosku.
Ty spoglądasz na mnie z
góry,
chronisz, bym nie wpadł
do dziury.
Krzyżu i me Zakopane,
i moje życie zbłąkane.
Drogowskazie mój żelazny,
czemuś taki
nieprzyjazny.
Znaku Twojej obecności,
czemu robisz mi
przykrości.
Krzyżu stojący na
skale,
co tak w miejscu stoisz
stale,
jakbyś był tam już od
dawna,
a wielkość twa wciąż
tak sławna.
Świadku niemy naszej wiary,
o żelazny krzyżu stary.
Nie daj się stamtąd
usunąć,
ani podciąć, ani runąć.
Bądź strażnikiem
polskiej mowy,
by nie przyszło nam do
głowy,
przyjąć język nowomowy,
obcy i nienarodowy.
Z krzyża zdjąłem moją
wiarę,
więc słusznie cierpię
za karę.
Towarzyszu mej niedoli,
wszystkiego co nas tak
boli.
Na swój sposób się
mamiłem,
a krzyż z boku
zostawiłem.
Zamiast pod tym wytrwać
znakiem,
stałem się błaznem,
łajdakiem.
Prawie życie swe
przegrałem,
miast kochać to
udawałem.
I tak życie
przeleciało,
o ty marne, ludzkie
ciało.
O kondycjo moja krucha,
co na krzyż Twój była głucha.
Wciąż spod krzyża
uciekałem
i gdzie w końcu go
spotkałem:
na cmentarzu, na
mogile,
tutaj przed nim czoło
chylę.
Od krzyża się nie
wywinę,
nawet kiedy już
przeminę.
Jak za życia, tak przy
zgonie,
spocznie krzyż na grobu
łonie.
Można wierzyć i nie
wierzyć,
z krzyżem swym trzeba
się zmierzyć.
W ułomności , czy w
chorobie,
krzyż jest przypisany
tobie.
Nawet zdrowy krzyż swój
dźwiga,
Jeśli w życiu go nie
zazna,
to nie prawda, szkoda
błazna.
Nie ma miłości bez
krzyża,
który do Miłości
zbliża.
Nie mów, że jesteś
wierzący,
gdyś od krzyża wciąż
stroniący.
Na Giewoncie krzyż
wciąż stoi,
kto nań spojrzy się nie boi,
nawet ten co w nic nie
wierzy,
kiedyś z krzyżem swym
się zmierzy.
Papież Polak , pod
Giewontem,
stanął przed nim, jak
przed frontem
I zostawił nam te
słowa,
piękna była Jego mowa:
„Krzyża tego na
Giewoncie,
od Tatr, do Bałtyku
brońcie”.
Tyś tak kochał polskie
Tatry,
Polskę i te halne
wiatry.
Wielki papieżu, Słowiański,
coś miłował Krzyż tak Pański.
Teraz krzyż ten widzisz
z Nieba,
dziś Twej wiary nam
potrzeba.
Jutro znowu krzyż
zobaczę
i w sercu rzewnie
zapłaczę.
Zakopane, dnia 4
września i 7 listopada 2019 roku.
Poświęcam
ŚP
św. Janowi Pawłowi II Wielkiemu.
ŚP
św. Janowi Pawłowi II Wielkiemu.
piękne słowa-Artysta zawsze tworzy po to,aby jego dzieło żyło dłużej niż on sam
OdpowiedzUsuńDziękuję Teniu.
OdpowiedzUsuńTwoje wpisy są zawsze takie serdeczne.